Mario Draghi o przyszłości euro

Mario Draghi - World Economic Forum 2012

Szef Europejskiego Banku Centralnego opublikował właśnie w „Die Zeit” swoją wizję dla wspólnej waluty. Treść w oryginale znajdziecie tutaj.

Ja tylko chciałem zwrócić uwagę na następujące fragmenty:

1) Stabilność poprzez zmiany

Już sam tytuł jest oksymoronem. Często nawet najdrobniejsza zmiana powoduje utratę stabilności. Przy tak wielkich konfliktach interesów wśród europejskich polityków nie widzę żadnej możliwości uzgodnienia zmian, które doprowadzą do stabilności systemu.

2) Mario jak chiński cesarz proponuje drogę środka

W całej Europie odbywa się fundamentalna debata na temat przyszłości euro. Wielu obywateli zaniepokojonych jest o kierunek, w którym zmierza Europa. Przedstawiane im rozwiązania wydają się niezadowalające. To dlatego, że rozwiązania te opierają się o binarne wybory: (0) albo musimy wrócić do przeszłości i (1) albo musimy przenieść się do Stanów Zjednoczonych Europy. Moja odpowiedź na to pytanie brzmi: posiadanie stabilnego euro nie musi od nas wymagać skrajnych wyborów.

3) Wiedza historyczna szefa EBC nieco wątła, choć może tylko udaje w celach politycznych

Powodem tej debaty nie jest euro jako wspólna waluta. Cele wspólnej waluty pozostają tak samo aktualne jak wtedy, gdy była ona uzgadniana. Rozprzestrzeniać stabilność cen i zrównoważony rozwój dla wszystkich obywateli europejskich. Czerpać zyski z największego na świecie rynku wewnętrznego i uczynić historyczny proces jednoczenia Europy nieodwracalnym. Umocnić pozycję Europy – ekonomiczną i politycznią – w zglobalizowanym świecie.

Przy przyjmowaniu wspólnej waluty nie mówiono nic o utracie suwerenności państw wchodzących do strefy euro, a przecież bez ujednolicenia polityki fiskalnej i ekonomicznej wspólna waluta nie ma możliwości przetrwania. I jakby w tym kontekście szef ECB kontynuje:

Debata odbywa się w strefie euro, ponieważ nie udało się jeszcze w pełni ujednolicić europejskiego ustroju. Siła wspólnej waluty zależy w efekcie finalnym od instytucji, które ją wspierają. Kiedy wprowadzano po raz pierwszy euro, niektórzy twierdzili, że musi być to poprzedzone długim procesem integracji politycznej. To dlatego, że posiadanie wspólnej waluty wymaga wspólnego podejmowania decyzji. Kraje członkowskie muszą mieć „Schicksalsgemeinschaft” i potrzebują silnych wspólnych demokratycznych fundamentów.

I tak dalej, pitu, pitu, by zakończyć stwierdzeniem:

Ci, którzy chcą wrócić do przeszłości nie rozumieją znaczenia euro. Ci, którzy domagają pełnej federacji stawiają poprzeczkę zbyt wysokie. To czego potrzebujemy, to stopniowy i zorganizowany wysiłek, by doprowadzić do Europejskiej Unii Monetarnej (EMU). Tylko wtedy euro będzie miało stabilne podstawy, na które zasługuje. Doprowadzi do realizacji ostatecznych celów, dla których wprowadzono Unię Europejską i wspólną walutę – osiągniemy stabilność, dobrobyt i pokój. Wiemy, że do tego aspirują wszyscy Europejczycy i wszyscy Niemcy.

I już wszystko rozumiem:

4. Droga środka polega na tym, by stopniowo dojść do rozwiązania skrajnego

A skrajne rozwiązanie to przecież wspólna polityka fiskalna, monetarna i ekonomiczna. Tak więc, jeśli dobrze odczytuję intencje, to musimy dalej grać na czas, by w końcu zlikwidować lokalne władze i stworzyć jedno wielkie, potężne państwo europejskie. Wtedy i tylko wtedy będziemy mieli silną wspólną walutę.

24 myśli na temat “Mario Draghi o przyszłości euro”

  1. Ciekawa stronka. Interesuje sie naukami spoleczynymi od dluzszego czasu, ale takie tematy równiez mi sie podobaja 🙂 Pozdrawiam!

  2. Piszę na dole bo i tak się forum rozsypało.

    Ja rozumiem, że czasy się zmieniają i opinie również. Ale martwi mnie zarżnięcie dyskusji publicznej i że europejskiść stała się nową religią. Zauważ, że jeszcze dwa lata temu niemożliwa była jakakolwiek racjonalna rozmowa na temat wstąpienia do euro. Było „wyznanie wiary”.

    1. Sylwek, ja sam biję się w piersi, bo jeszcze 5-6 lat temu wspólna waluta wydawała mi się zbawieniem dla wszystkich krajów peryferii. Cóż, zadziałało prawo nieprzewidzianych konsekwencji i być może pewna naiwność w odniesieniu do intencji polityków… Owszem, wspólna waluta byłaby dobra, ale tylko w przypadku jednolitej polityki fiskalnej i ekonomicznej. Jeśli tego nie chcemy, to należałoby powrócić do walut lokalnych i wtedy pozostawić kursy mechanizmom rynku…

      Przyznam, że raz jeszcze będę musiał wrócić do lektury ostatnich książek Sorosa, które zresztą krytykowałem – wydawało mi się, że jego twierdzenia o braku efektywności są mocno naciągane – dziś nie jestem już taki pewien. Nadal jestem zwolennikiem EMH, ale już z zastrzeżeniem, że nie działa ona w momencie, gdy na rynkach panuje strach. Teoria pozostaje nadal aktualna, ale na rynku brakuje „inwestorów podejmujących racjonalne decyzje w celu maksymalizacji NPV”.

      1. Nie wyobrażam sobie prowadzenia wspólnej polityki fiskalnej i ekonomicznej, jeżeli kraje mają inną cykliczność, inny system edukacji i inną mentalność. Głownym problemem euro nie są deficyty państwowe ale handlowe. Jak je zmniejszyć ? Wprowadzić vouchery na import w Hiszpani ?

        Ja jestem z tych, którzy głoszą wyższość faktów nad teoriami. Uważam, że rynek bywa efektywny ale nie, że jest w każdym momencie. Generalnie rynek podąża od przesady, do przesady, przy czym brak strachu jest tak samo nieracjonalnym zachowaniem jak panika.

        Zauważ też, że ewolucyjnie największym ryzykiem było być odrzuconym przez społeczeństwo. To ma swoją pozostałość, że najważniejsze decyzje (kupno miszkania, posiadanie dzieci, duży kredyt i jego waluta) ludzie podejmują często w kontekście podobnego zachowania otoczenia, by nie powiedzieć pod presją. Powoduje to zachowanie stadne i niestabilność.

      2. Sylwek, jeszcze 25 lat temu ja nie potrafiłem sobie wyobrazić, że upadnie ZSRR i RWPG, że runie mur berliński i że czarni obywatele w RPA będą mówić, że wolą białych policjantów…

        Co do cykliczności, to wynika ona chyba z różnic w polityce fiskalnej – jeśli te znikną, to i cykliczności nie będzie…

        Mentalność? Akurat tak się składa, że mam dość międzynarodową rodzinę i przyjaciół mieszkających w różnych krajach – naprawdę nie widzę zbytnich różnic. Może to efekt globalizacji, macdonaldyzacji, ujednoliconego brandingu i marketingu, ctrl+c i ctrl+v w mediach, programów wymiany studentów, tych samych programów TV licencjonowanych globalnie, tych samych bestselerów na listach w różnych krajach…

        Owszem, koleżanka, która 3 lata temu założyła firmę specjalizując się w szkoleniach z różnic kulturowych (cross-cultural training) zapewne by oponowała, twierdząc że kulturowo Francuz ma inne poczucie własnego obszaru (private space) od Niemca czy Anglika, że ma inne stereotypy i uprzedzenia w głowie, ale przecież poprzez takie szkolenia korporacyjne ta różnorodność dość szybko zanika. Szczególnie widać to w korporacjach – większą widzę różnicę pomiędzy pracownikami Ikei i Citibanku niż pomiędzy Polakami, Niemcami czy Hindusami.

        I też jedno ciekawe zjawisko – zerknij na Europosłów. Po kilku latach spędzonych w Brukseli to zupełnie inni kulturowo ludzie niż przed wyjazdem. Ale też musisz ich oceniać na podstawie prywatnych a nie publicznych wypowiedzi, bo te mogą diametralnie się różnić. Wiadomo, publicznie grają pod publikę – przywdziewają szekspirowskie maski i grają pod publikę wspierani przez klakierów…

        W Europie mamy dwa możliwe rozwiązania – oba skrajne i każde o zróżnicowanych i zbilansowanych wadach i zaletach. Boimy się tylko tzw. prawa nieprzewidzianych konsekwencji, bo po upadku Lehmana świeżo są one w naszej pamięci. Droga środka nie jest tu niestety żadnym rozwiązaniem…

  3. Mnie ciekawi inna sprawa: Co broni ludziom posługiwania się innymi walutami? Czy prawo zabrania tworzenia własnych środków płatniczych, i czy ew. takie prawo jest egzekwowalne? Jeśli nie można lub nie da się zabronić wykorzystania niekonwencjonalnych środków płatniczych, to de facto mamy taką sytuację. Każdy może emitować własną walutę, która będzie konkurowała z innymi. Jedyną przyczyną dla której euro, dolary czy złotówki są w powszechnym użyciu, jest to, że są użyteczne i godne zaufania. Jeżeli papierowe pieniądze stracą powszechne zaufanie, na drodze konkurencji wyłoni się nowy, lepszy pieniądz.

  4. Mnie ciekawi inna sprawa: Co broni ludziom posługiwania się innymi walutami? Czy prawo zabrania tworzenia własnych środków płatniczych, i czy ew. takie prawo jest egzekwowalne? Jeśli nie można lub nie da się zabronić wykorzystania niekonwencjonalnych środków płatniczych, to de facto mamy taką sytuację. Każdy może emitować własną walutę, która będzie konkurowała z innymi. Jedyną przyczyną dla której euro, dolary czy złotówki są w powszechnym użyciu, jest to, że są użyteczne i godne zaufania. Jeżeli papierowe pieniądze stracą powszechne zaufanie, na drodze konkurencji wyłoni się nowy, lepszy pieniądz.

    1. De facto od lat są takie próby… przykładów można by mnożyć… na szybko podam tylko kilka z pamięci:
      1) różnego rodzaju punkty, to nic innego jak własna waluta. W USA w latach 80-tych zaczęły powstawać organizacje, które umożliwiały płacenie punktami, np. za godzinną opiekę nad dzieckiem 10 pkt, za strzyżenie trawnika 10 pkt. – potem te punkty można było między sobą wymieniać…
      2) niektóre miasta emitują własną walutę lokalną, która funkcjonuje w ich społecznościach – nie pamiętam już przykładów, ale na pewno w USA i w UK znajdziesz, szukając choćby „town local currency”
      3) czymże jeśli nie formą własnej waluty jest tzw. „wymiana barterowa”

      Co do nowego, lepszego pieniądza nie byłbym tak bardzo optymistyczny. Patrząc na rozwój historyczny – pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy. Polecam dwie książki na ten temat: https://miropress.wordpress.com/bankowosc/bankowosc-literatura/historia-bankowosci/

    1. Kiedyś mi się podobała i nawet bardzo. Teraz gdy czytam bezsensowne czasem regulacje europejskie, idea podoba mi się nieco mniej.

      Pewien jestem natomiast, że ten spadek entuzjazmu wynika właśnie z tej drogi środka – ciągłe kompromisy, próby wygrabienia dla siebie, itd. Itp.

      Pisałem już kiedyś, że jedyną metodą na obronę euro jest całkowita rezygnacja z suwereenności. Nie tylko wspólna waluta, wspólne podatki, ale też wspólna konstytucja.

      A jeśli tego się nie da przeprowadzić, to może lepiej oddać się pod opiekę mechanizmów rynkowych?

      1. A co sądzisz o tym, by np. z Rosją negocjować ceny za gaz jako dla całej UE, bez różnicowania na Polskę, Niemcy, etc.? Jako UE byśmy mieli silniejszą pozycję negocjacyjną, a teraz to nawet taka gliniana Rosja pogrywa każdy kraj z osobna.

      2. Wiesz, to temat rzeka.. Jeśli się nie mylę, to mamy chyba najwyższe ceny za gaz i za ropę w Europie, ale od tego są eksperci – zobacz choćby blog Andrzeja Szcześniaka i innych. Ale też takiej sytuacji sami sobie jesteśmy winni. Kto wie, może kiedyś mi się uda wydać jakąś książkę o historii pewnej firmy…Kiedyś nazywała się J&S i była polska, teraz jest już szwajcarska i nazywa się Mercuria. A tak skutecznie premier Pawlak obraził właścicieli, że nawet z Wikipedii ją jakiś czas temu wyczyścili… Ach szkoda gadać…

      3. Problemem nie jest konstytucja, a mentalność. Nie twierdzę że są mentalności lepsze i gorsze, ale nie każda mentalność dobrze współgra z dojczmarką.

    2. Powiem tak. W kraju w ktorym mieszkam wyraz „federacja” ma odwrotne znaczeni niż w Polsce. W Niemczech federacja znaczy tyle, że każdy się rządzi po swojemu (każdy land) a tylko część władzy, np. obornność oddajemy w ręce kraju (dawniej Cesarstwa). W Polsce i w reszcie Europy, federalizm współczesny rozumiany jest jako: „wszystkie decyzje zapadają w Brukseli”.

      PS. Ludzie którzy trzy lata temu twierdzili, że kto nie popiera bezwarunkowo traktalu Lisbońskiego ten ciemnogród i obciach, dzisiaj mówią, że musi on być … zmieniony.

      1. Sylwek, to bardzo ciekawy komentarz. Słuchałem niedawno debaty na temat różnych definicji w różnych krajach europejskich. Co ciekawe, debata była we Francji, wszyscy dyskutowali po angielsku i w tym języku wszyscy uważali, że „Federal Government” to rząd centralny. Dopiero w językach narodowych następowało to rozróżnienie…

        Co do postsriptum – cóż, czasy się zmieniają i opinie także. Mnie dziś coś natknęło i pogrzebałem po pewnych starych podręcznikach. Zdziwiły mnie bardzo argumenty za rublem transferowym jako wspólną walutą dla RWPG – wtedy także mówiono o stopniowym dochodzeniu do jedynej władzy centralnej w Moskwie.

        Jak zakończyła potęga imperium pod nazwą CCCP wszyscy wiemy… Może właśnie piękno ukryte jest w różnorodności?

        I jeszcze refleksja na temat banków zbyt wielkich by mogły upaść – może to samo odnosi się do państw?

        Ech, to prawdziwy dylemat, na który z definicji nie ma jednej dobrej odpowiedzi.

      2. „Jak zakończyła potęga imperium pod nazwą CCCP wszyscy wiemy… Może właśnie piękno ukryte jest w różnorodności?”

        Aż pozwolę się zapytać – co sądzisz o Rothbardiańskiej koncepcji anarchokapitalizmu, gdzie każdy może emitować własną walutę i one konkurują ze sobą? Oczywiście to utopia, ale czy to by było najefektywniejsze?

      3. Takim prostym pytaniem skonfudowałeś mnie potwornie… To tak jakbyś zabytał – „Dlaczego niebo jest niebieskie?” By odpowiedzieć na pytanie o kolor nieba trzeba przywołać całą wiedzę z optyki i fizyki. By odpowiedzieć na Twoje pytanie, nie wystarczy odnieść się do poglądów Rothbarda – tu trzeba byłoby przywołać całą naukę ekonomii, psychologii, socjologii, a pewnie i matematyki, statystyki, itd. itp. Na szybko się odpowiedzieć nie da, a przynajmniej ja nie potrafię… Ale dzięki, że wywołałeś we mnie taką refleksję… jeśli znajdę więcej czasu, to na pewno coś o tym napiszę.

      4. Przepraszam więc za tę konfuzję. Wystarczyłaby mi prosta odpowiedź (nie chciałem Cię absorbować), bo wiem że masz bardzo rozległą wiedzę na ten temat, a studiowawszy tego bloga nigdy nie spotkałem się z Twoim poglądem na takie tematy w stylu konkurencji walut czy pełnej rezerwy, którą postulują niby najwięksi wolnościowcy (w domyśle Huerta de Soto i spółka), a którzy to negują swobodę zawierania umów, bo przecież o rezerwie cząstkowej są świadome obie strony kontraktu 🙂

      5. To temat na odrębny wpis 🙂 W wolnej chwili spróbuję się z tym zmierzyć.
        I nie przepraszaj, bo wszak przyjemność z dyskusji wynika z tego, że trzeba się spierać, pokonywać argumenty i czasem swoje własne zmieszanie czy zamieszanie.

Dodaj odpowiedź do Mirek Anuluj pisanie odpowiedzi